Różnie na ten punkt Stali można spojrzeć. W jakim stopniu przybliżył rzeszowian do utrzymania będzie wiadomo na końcu sezonu. Dziś, gdy patrzy się na okoliczności, w których podopieczni Andrzeja Szymańskiego sięgnęli po zdobycz, wydaje się, że to rzeczywiście zdobycz, a nie strata dwóch punktów.
Przecież nim minęło pół godziny Wigry prowadziły już 4:0. Dwa szybkie ciosy zadał Stali Mikulenas (najpierw z bliska głową, a potem z rzutu karnego, po faulu na nim Wietechy). Przez ten kwadrans Stal wyglądała na mocno zakręconą całą sytuacją, trwało to jej niezorganizowane przez dobre pół godziny.
Efektem były kolejne bramki. W 23 min Kowalski zdobył swoją po rzucie rożnym, bezpośrednim strzałem przy słupku. Wreszcie Makuszewski w 29 min strzałem z pola karnego ponad wychodzącym z bramki Wiechetą podwyższył na 4:0. Te cztery sytuacje, po którym padły bramki, nie były jedynymi Wigier, wydawało się, więc, że pogrom gości może być jeszcze wyższy. Ale w niesamowity sposób powoli podnosili się z kolan. Jeszcze przed przerwą odrobili trochę strat. Dwukrotnie na listę strzelców wpisywał się Gryboś, przytomnie reagujący na podania Majdy i Wolańskiego.
Z tych wydarzeń Wigry wyciągnęły chyba błędne wnioski, bo za próbę obrony trzech puntów drugiej połowie zapłaciły stratą dwóch. Stal zaryzykowała odważnym atakiem i została nagrodzona - najpierw Wolański po podaniu Iwanickiego wykorzystał sytuację sam na sam, by zdobyć kontaktowego gola, a w 65 min doszło do calkiem nieoczekiwanego w Suwałkach zwrotu akcji - Gryboś wykorzystał rzut karny za faul na Husie i było 4:4!
Mecz do końca był żywy, obie strony mogły jeszcze wygrać, skończyło się na remisie, po którym Wigry mogą mieć poczucie co najmniej dużej niefrasobliwości...
Andrzej Szymański (trener - Stal Sandeco): - Było to bardzo dziwny mecz. Nie poznawałem naszego zespołu, to co robiliśmy w obronie to wołało o pomstę do nieba. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć że Krzysztof Hus grał dzisiaj z gorączką - na moją prośbę, ponieważ nie miał kto grać, a Solecki grał z rozciętą głową - po meczu z Olimpią miał założone 7 szwów - grał dotąd aż padł, miał zawroty głowy. Po 30 minutach przejęliśmy inicjatywę i zaczęliśmy grać. Zespół był zmobilizowany - w szatni powiedzieliśmy sobie że walczymy do końca. Po wyrównaniu na 4:4, nie cofnęliśmy się, mieliśmy dalsze trzy sytuacje i mogliśmy wygrać.
Ireneusz Gryboś: - Nasza gra do wyniku 4:0 to był kryminał. Ciężko było o jakiś optymizm, a jednak udało się strzelić dwie bramki przed przerwą i później poszliśmy za ciosem. Mogliśmy ten mecz wygrać ale nie ma co żałować, cieszę się z tego co mamy. W szatni w przerwie porozmawialiśmy i udało się nam wyciągnąć z takiego wyniku - to rzadko się zdarza. Remis na wyjeździe z taką mocną drużyną - jestem dumny z całego zespołu.
![emisja bez ograniczeń wiekowych](https://s-nsk.ppstatic.pl/assets/nsk/v1.221.5/images/video_restrictions/0.webp)
Grosicki kończy karierę, Polacy przed Francją czyli STUDIO EURO odc.5
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?